NAJWAŻNIEJSZE
NOTATKI Z KSIĄŻKI:
Przygotowując się na armagedon dobrobytu i wszystkiego co pomiędzy...
Autor: William J. Bernstein
NAJWAŻNIEJSZE
NOTATKI Z KSIĄŻKI:
Autor: William J. Bernstein
Każdy, kto ma jakiekolwiek pieniądze do zainwestowania (lub już je zainwestował) powinien przeczytać tę książkę. Jasne myślenie, wykorzystujące tylko fakty i liczby, a nie domysły. Teoria współczesnego portfela: wykorzystuj elementy pasywne całego rynku, bez spekulacji, bez wybierania akcji i unikaj całej branży finansowej wymuszającej opłaty.
Współczesne fiasko ekonomiczne i rynkowe to wspaniały „moment na naukę”; może być też najlepszą możliwością do inwestowania w tym pokoleniu.
Nasze domy najlepiej jest postrzegać jako element konsumpcyjny, a nie jako inwestycję.
Finanse to względnie ograniczone pole; niezbyt wiele wiadomo na pewno. Wiedza, jaką musi posiadać indywidualny inwestor, czy nawet profesjonalista, jest żałośnie niewielka.
Jak w przypadku wielkiego kryzysu, także i teraz hojne zwroty mogą uzyskać ludzie odważni, zdyscyplinowani i elastyczni. Jeśli kiedykolwiek był odpowiedni czas, żeby posiadać ostrożny portfel, zawierający akcje długoterminowe, to jest właśnie teraz.
Doszedłem do smutnego wniosku, że tylko niewielkiej mniejszości ludzi kiedykolwiek uda się chociaż przyzwoicie zarządzać swoimi pieniędzmi. Inwestorzy, którzy chcą osiągnąć sukces, muszą posiadać cztery umiejętności:
1. Zainteresowanie procesem.
2. Więcej niż matematyka „na chłopski rozum”, daleko więcej niż prosta arytmetyka i algebra, a nawet umiejętność obsługi arkusza kalkulacyjnego. Opanowanie podstaw teorii inwestycyjnej wymaga zrozumienia rachunku prawdopodobieństwa i opanowania statystyki.
3. Dobra znajomość historii finansów, od bańki Mórz Południowych do wielkiego kryzysu.
4. Emocjonalna dyscyplina, by wiernie wprowadzać zaplanowaną strategię, choćby się paliło, waliło albo kapitalizm, jaki znamy miał się skończyć.
Spodziewam się, że nie więcej niż 10 procent ludności spełnia jedno z powyższych kryteriów. To sugeruje, że zaledwie jedna osoba na dziesięć tysięcy (10 procent do potęgi czwartej) posiada pełny zestaw umiejętności.
Wall Street jest usłana kośćmi tych, którzy wiedzieli dokładnie, co robić, ale nie mogli się na to zdobyć.
Bez względu na to, jak inwestor opanuje teorię inwestowania, jest stracony, jeśli brak mu umiejętności, by spokojnie obserwować obecne niezwykłe wydarzenia i mówić „już kiedyś widziałem ten film, wiem, jak to się skończy”.
Nigdy nie przyszło im do głowy, by analizować dłuższy okres lub szerszą historię historii finansów. Gdyby to zrobili, zdaliby sobie sprawę, że mniej więcej raz na dziesięć lat machina rynkowa się rozsypuje i stare związki pomiędzy różnymi rodzajami inwestycji, z których czerpali tak olbrzymie zyski, chwilowo się odwracają i mszczą.
Nie chodzi o to, by przewidzieć, kiedy mogą wydarzyć się takie katastrofy – to niemożliwe – ale by po prostu wiedzieć, że od czasu do czasu będą się wydarzać, i że powinniśmy odpowiednio zaplanować długoterminową strategię inwestycyjną.
Nie ma większego truizmu inwestycyjnego niż ten: im mniej płacimy za aktywa, tym więcej prawdopodobnie zarobimy, gdy w końcu je sprzedamy. Spadek ceny, w większości wypadków, powinien doprowadzić do większych oczekiwanych zwrotów.
Podkreślam trzy główne zasady:
1. Nie bycie zbyt chciwym.
2. Jak największe zróżnicowanie.
3. Ciągła obserwacja branży inwestycyjnej.
Zwrot z inwestycji, nazywany często „kosztem kapitału” lub „stopą procentową”.
W przypadku każdego konsumenta kapitału istnieje, mniej więcej, dostawca kapitału. Tutaj wkracza do akcji inwestor – dostawca kapitału. W żargonie finansowym „koszt kapitału” dla konsumentów jest dokładnie taki sam jak zwrot dla inwestora i jako inwestorzy możemy tak naprawdę zrozumieć proces tylko dzięki zrozumieniu ryzyka i zysków konsumenta kapitału.
Z tych powodów – zwiększonego prawdopodobieństwa straty, trudności w szacowaniu przyszłych zysków i szczątkowego charakteru posiadania akcji zwykłych – od posiadaczy akcji zwykłych należy wymagać znaczącej marży na zysk z kapitału. To właśnie „premia za ryzyko”.
Zwrot z inwestycji i koszt kapitału dla przedsięwzięć biznesowych to dwie strony tego samego medalu.
W trakcie zarabiania tych wyższych zwrotów nasze portfolio z pewnością od czasu do czasu straci dużą ilość pieniędzy.
Podczas gdy w 2000 i 2001 roku rozpoczął się spadek, gdy przekraczającym bezpieczny limit, zbyt entuzjastycznym firmom technologicznym skończyły się pieniądze, obecny spadek zaczął się, gdy przekraczającym bezpieczny limit, zbyt entuzjastycznym firmom technologicznym skończyły się kredyty.
Dywersyfikacja na różne rodzaje aktywów giełdowych działa dobrze z perspektywy lat i dziesięcioleci, ale często dość kiepsko z perspektywy tygodni i miesięcy.
Inwestorzy, którzy potrafią zarobić 8 procent zwrotu rocznego, w ciągu 30 lat pomnożą swój majątek dziesięciokrotnie.
Jeśli mają choć połowę mózgu, nie będą się zbytnio przejmować tym, że po drodze przez wiele dni, a nawet lat, ich portfele będą doświadczać znaczących strat.
W świecie finansów, jedynymi czarnymi łabędziami są historie, których inwestorzy nie czytali.
Inwestorzy, którzy nie potrafią racjonalnie i systematycznie podejść do problemu oczekiwanego zwrotu, lepiej zrobiliby wkładając połowę swoich pieniędzy pod materac, a następnie podpalając resztę i wyrzucając ją przez okno.
Wykorzystywanie zwrotów znanych z historii do szacowania przyszłych zwrotów to skrajnie niebezpieczna praktyka. Jeszcze bardziej niebezpieczne jest planowanie decyzji finansowych na podstawie baz danych stworzonych po 1925 roku, częsty błąd popełniany przez wielu badaczy i dziennikarzy finansowych.
Akcje sprawdzają się relatywnie dobrze podczas długich okresów inflacji, ponieważ firmy mogą podnieść ceny sprzedawanych produktów i usług.
„Oczekiwany zwrot”, jedna z najważniejszych koncepcji w finansach.
Akcje i obligacje działają tak samo, jak ruletka, z wyjątkiem tego, że oczekiwany zysk jest niemal zawsze dodatni. Gdyby nie był dodatni, nikt by nie inwestował. To jednak nadal ruletka, ale gospodarzem jest inwestor. Nigdy nie będzie wiedział dokładnie, ile wydzieli pani Fortuna, ale może dość dobrze zgadnąć, ile wyniesie zysk, szczególnie jeśli chodzi o okresy w przyszłości wynoszące co najmniej dwadzieścia lat.
Papiery wartościowe Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych emitowane z okresem wykupu jednego roku lub mniej nazywane są bills; od roku do 10 lat – notes; a powyżej 10 lat – bonds. Notes i bonds co sześć miesięcy przynoszą kupony odsetkowe. W przypadku bills – są one emitowane poniżej wartości nominalnej i podlegają zwrotowi według ich wartości parytetowej; różnica tkwi w „rentowności”.
Inwestor szacuje oczekiwany zwrot z obligacji po prostu odejmując od kuponu odsetkowego wskaźnik porażki.
Jeśli 10-procentowe obligacje przedsiębiorstwa mają wskaźnik rentowności w wysokości 7 procent, ale 5 procent z nich każdego roku ponosi porażkę, zostawiając nam 2 procent zwrotu skarbowego, to nie jesteśmy kwita. Ani trochę: obligacje przedsiębiorstwa stresowały nas i nie dawały spać w nocy, podczas gdy posiadacze obligacji skarbowych spali jak aniołki.
Jednym z najpewniejszych wskaźników oszustwa jest obietnica wysokich zwrotów przy niskim ryzyku.
W przypadku akcji, szacowanie przyszłych oczekiwanych zwrotów wygląda tak samo, z tym że zaczynamy od stopy dywidendy, a następnie dodajemy wskaźnik wzrostu dywidendy.
Ważna zasada w finansach: zawsze bierz pod uwagę inflację lub wartości „rzeczywiste”; to pozwala uniknąć naprawiania skutków długotrwałej inflacji. Wreszcie, skupianie się na rzeczywistych zwrotach zwiększa efektywność myślenia i pomaga inwestorom wyciszyć hałas związany z tym, jak inflacja „niszczy majątek”.
Gospodarka Stanów Zjednoczonych średnio rozwija się w rzeczywistym tempie 3 procent, a ogólne zyski przedsiębiorstw rosną wraz z nią w mniej więcej takim samym rzeczywistym długoterminowym tempie 3 procent.
Domy maklerskie i towarzystwa funduszy inwestycyjnych często nakłaniają do zakupu akcji z krajów rynków wschodzących, takich jak Brazylia, Rosja, Indie i Chiny (tzw. kraje BRIC), z powodu ich szybkiego wzrostu ekonomicznego. Jednak uważajmy: rozcieńczenie akcji, a często po prostu kradzież z powodu luźnych praw dotyczących papierów wartościowych powoduje znikanie dużej części tego wzrostu, zanim osiągnie poziom za akcję. Na przykład gospodarka Chin rozwija się w druzgocącym rzeczywistym tempie 9 procent rocznie od dwóch dziesięcioleci. Jednak pomiędzy 1993 a 2008 rokiem inwestorzy w rzeczywistości stracili 3,3 procent rocznie w chińskich akcjach, nawet ponownie inwestując dywidendy. Dobrze przeczytaliście: przez okres tych 16 lat, nawet przed wydatkami, inwestujący w chińskie akcje stracił 41,5 procent wartości. (Strata 3,3 procent rocznie przed inflacją równa się stracie 5,7 procent rocznie po inflacji.)
To samo sprawdza się, w mniejszym stopniu, również w przypadku „tygrysów” Azji Wschodniej: Indonezji, Korei, Malezji, Singapuru, Tajwanu i Tajlandii, które posiadają niższy zwrot z kapitału własnego niż wolniej rozwijająca się gospodarka Stanów Zjednoczonych.
Nie ufajmy danym historycznym – szczególnie tym najnowszym – w szacowaniu przyszłych zwrotów z akcji i obligacji. Zamiast tego polegajmy na zysku z oprocentowania i dywidend oraz ich wskaźnikach wzrostu/porażki.
Możemy wreszcie oszacować rzeczywiste oczekiwane zwroty z kapitału własnego. Jak już zobaczyliśmy, w przypadku S&P 500, można to zrobić dodając ok. 2,5 procent obecnej rentowności indeksu do 1,32 procent rzeczywistego wskaźnika wzrostu dywidend, by otrzymać oczekiwany rzeczywisty zwrot nieco mniejszy niż 4 procent. Te proste obliczenia – po prostu dodanie wskaźnika wzrostu – są znane jako Równanie Gordona.
Akcje sprzedawały się już za zaledwie siedmiokrotność dywidend (1932 r.) i aż dziewięćdziesięciokrotność (w 2000 r.).
Cena rynkowa to tylko nędzna imitacja czegoś prawdziwego: strumienia przyjemności lub przychodów, z czasem dostarczanych przez aktywa, pomniejszonych o odpowiedni procent tego, jak daleko w przyszłość narasta każda z części przychodu.
Przyjemność, której doświadczamy dzisiaj jest niemal zawsze warta więcej niż ta, której doświadczymy w przyszłości. Fisher nazywa to ładnie „niecierpliwością” wobec danego przedmiotu; jest ona synonimiczna z oprocentowaniem.
r = D/P + g, czyli Równanie Gordona: zwrot = wysokość dywidendy + wzrost.
Co teraz? Wielu obserwatorów uważa, że większość kategorii aktywów jest przynajmniej sprawiedliwie wyceniona, a niektóre, jak na przykład akcje europejskie i REIT, są zwyczajnie tanie. Jeśli ci obserwatorzy mają rację i ceny pójdą w górę, by powrócić do średniej, to zwroty powinny być jeszcze wyższe niż to wynika z Równania Gordona.
4-procentowy oczekiwany zwrot, który właśnie obliczyliśmy dla akcji, to rzeczywisty zwrot. To oznacza, że wartość portfolio po wzięciu pod uwagę inflacji – jego faktycznej siły nabywczej – powinna średnio podwajać się co 18 lat.
W chwili obecnej wiele zagranicznych rynków papierów wartościowych oscyluje wokół 5 procent. Nawet jeśli ich rzeczywiste zarobki za akcję nie rosną wcale, ich rzeczywiste oczekiwane zwroty powinny być w przyszłości dość przyzwoite: 5 procent dywidend.
Na początku 2009 roku najlepszym rzeczywistym zwrotem REIT, na jaki mogli liczyć inwestorzy, było 10 procent; jeśli najważniejsze dane nie zawiodą, albo nawet jeśli będą rosnąć wolniej niż w przeszłości, ten zwrot może być niższy. (Gdy piszę te słowa zysk z dywidend REIT gwałtownie spada; czy i o ile się poprawi będzie w dużej mierze określało ich zwroty w przyszłości.)
Zawsze powinniśmy cenić wyżej oczekiwane zwroty obliczone za pomocą Równania Gordona niż zwroty z przeszłości, bez względu na to, jak długi okres obejmują. Jest to podwójnie ważne, gdy rynki ogarnia euforia bańki, jak to miało miejsce pod koniec lat 90., albo gdy wpadają w panikę, jak w latach 2008-2009. Jeśli jednym z sekretów życia jest trzymanie głowy na karku, gdy wszyscy inni ją tracą, to Równanie Gordona jest kołnierzem, dzięki któremu pozostanie ona na swoim miejscu.
Równanie Gordona sugeruje obecnie, że po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat można uzyskać lepsze zwroty zarówno dzięki zarówno akcjom, jak i obligacjom przedsiębiorstw, być może w granicach od 4 do 8 procent rzeczywistych zwrotów w przypadku różnego rodzaju akcji i 2 procent rzeczywistych zwrotów w przypadku obligacji.
Inwestowanie to odkładanie na później obecnej konsumpcji na rzecz konsumpcji w przyszłości, a jeśli cokolwiek zalicza się do teraźniejszej konsumpcji, to właśnie mieszkanie.
Cena domu lub mieszkania powinna z czasem rosnąć. Jak bardzo? Najlepsze dane na temat cen domów sugerują, że, wziąwszy pod uwagę inflację, odpowiedź brzmi: niewiele albo wcale.
Posiadanie domu to nie inwestycja; to coś dokładnie przeciwnego, to element konsumpcyjny. Wziąwszy pod uwagę koszty utrzymania i podatki, często lepiej wychodzimy na wynajmie.
Posiadanie domku wakacyjnego ma niewielki sens pod względem finansowym, chyba że wynajmujemy go innym przez większość roku. Więc jeśli musimy mieć swoje miejsce w górach lub na plaży, wynajmujmy, a nie kupujmy.
Czy istnieją inne premie za ryzyko, które mogą uzyskać inteligentni, odważni i zdyscyplinowani inwestorzy? Wydaje się, że istnieją jeszcze co najmniej dwie: czynnik „wartości” i czynnik „mały”.
Dobre firmy to najczęściej złe akcje, a złe firmy, jako grupa, to dobre akcje.
Amerykańskie akcje małych firm i akcje wartościowe posiadają rzeczywiste oczekiwane zwroty w wysokości od 5 do 6 procent; w przypadku akcji wartościowych małych firm, które posiadają oba czynniki ryzyka, około 6 do 8 procent.
Jeśli rocznie wypłacamy 2 procent z puli naszych oszczędności, nasz dorobek przetrwa wszystko, poza katastroficznym załamaniem się instytucji i wojska; przy 3 procentach prawdopodobnie jesteśmy bezpieczni; przy 4 procentach, podejmujemy rzeczywiste ryzyko; a przy 5 procentach i więcej, powinniśmy rozważyć annuityzację większości, jeśli nie całości, swoich oszczędności.
Dla każdego sprzedającego znajdzie się kupujący i na odwrót. Jedyne, co się zmienia, to cena, przy której mają miejsce transakcje rynkowe. Gdy wiadomości lub opinie na temat akcji się polepszają, cena musi wzrosnąć do wysokości, w którym chętni kupujący będą w stanie przekonać posiadaczy akcji do rozstania się z nimi. Gdy wiadomości lub opinie na temat danej akcji się pogarszają, cena musi spaść do punktu, w którym potencjalni kupujący będą przekonani, że otrzymują odpowiednie wynagrodzenie za zakup.
Niewielu ludzi powinno posiadać portfel samych akcji.
Zawsze bierzmy pod uwagę Zakład Pascala: Co stanie się z moim portfelem – i z moją przyszłością – jeśli moje założenia są błędne?
Załóżmy, że stawiamy wszystko na akcje i nie mamy racji. Wtedy jesteśmy zrujnowani. Mądrzy inwestorzy chronią swoje domysły dużą ilością obligacji, ponieważ konsekwencje bycia w błędzie, jeśli chodzi o taki wybór, nie są aż tak poważne, jak w przypadku portfela samych akcji.
Serce procesu inwestycyjnego: celem nie jest maksymalizacja szans na wzbogacenie się, ale raczej jednoczesne pozwolenie sobie na wygodną emeryturę i minimalizacja szans umierania w biedzie.
Powód, dla którego 90 procent inwestorów i zarządzających funduszami nie potrafi wybrać akcji, jest prosty: za każdym razem, gdy kupujemy lub sprzedajemy akcje lub obligacje, ktoś jest po drugiej stronie tej transakcji i ten ktoś najprawdopodobniej nazywa się Goldman Sachs, PIMCO albo Warren Buffett. Jest coś jeszcze gorszego od transakcji z Buffettem, a jest tym transakcja z dyrektorem generalnym firmy, której akcje kupujemy lub sprzedajemy, a który najprawdopodobniej wie więcej na temat jej stanu i przyszłości niż nawet najlepszy i najlepiej poinformowany analityk papierów wartościowych. Obrót akcjami indywidualnymi jest jak gra w tenisa z niewidocznym przeciwnikiem; nie zdajemy sobie sprawy, że odbijamy piłkę w kierunku sióstr Williams.
„Hipoteza rynku efektywnego”, która zakłada, mniej więcej, że wszystkie znane informacje na temat papierów wartościowych są już uwzględnione w ich cenie. Dla inwestorów ma to dwojakie konsekwencje: po pierwsze, wybieranie akcji nie ma sensu, nie wspominając o tym, że jest drogie, a po drugie, ceny akcji zmieniają się tylko w odpowiedzi na nowe informacje – to znaczy, niespodzianki. Ponieważ niespodzianki są z definicji niespodziewane, akcje i ogólnie rynek akcji, zmieniają się w zupełnie losowy sposób.
Konsekwencje hipotezy rynku efektywnego dla inwestorów nie mogłyby być jaśniejsze: nie próbuj przewidzieć rynku i nie próbuj wybierać akcji lub zarządzających funduszami.
Pan Buffett nie tyle zarządza pieniędzmi, co jest biznesmenem; gdy kupuje firmę, przenosi się do metaforycznego biura na uboczu i pomaga nią zarządzać. Do grudnia 2008, przez dziesięć lat, jego holding, Berkshire Hathaway, zwrócił rocznie +3,27 procent. Godne poszanowania wyniki w porównaniu do wyniku -1,38 procent S&P 500, ale musimy pamiętać, że pan Buffett to value investor, i podczas gdy pobił pasywnie zarządzany DFA Large Value Fund, który zwrócił +2,15 procent za dany okres, pozostał w tyle DFA Small Value Fund, który zwrócił +7,55 procent.
„Indeksowane” i „pasywnie zarządzane” to nie do końca to samo. Pierwszy termin oznacza, że fundusz kupuje wszystkie akcje w indeksie, jak S&P 500, którego skład jest określany przez komitet wewnątrz Standard & Poor Inc. Raz w roku ten komitet zastępuje kilka z 500 firm w indeksie; to samo musi też zrobić każdy fundusz S&P 500.
Z perspektywy funduszu indeksowego, to chaotyczny i dość drogi proces, ponieważ wszystkie fundusze podążające za S&P 500 muszą w tym samym momencie rzucić się, by sprzedać akcje wychodzące z indeksu i kupić te, które do niego wchodzą.
Indeks Russel 2000 ma jeszcze większy problem, ponieważ proces selekcyjny nie jest dla nikogo tajemnicą, spekulanci mogą łatwo przewidzieć, które firmy zostaną dodane, a które wyrzucone w dniu wymiany. Zaraz przed tym, spekulanci wykupują dodawane firmy i sprzedają te kasowane, odpowiednio podbijając i zaniżając ceny. Ten „front-running” sporo kosztuje fundusze indeksowe związane z Russel 2000.
Z kolei „pasywnie zarządzany” fundusz zasadniczo tworzy własny, prywatny indeks, zaprojektowany specjalnie po to, by do minimum ograniczyć fluktuacje. Dimentional Fund Advisors wykorzystuje wyłącznie takie podejście, a potem idzie o krok dalej, kupując akcje, które spełniają kryteria wyboru, do których zazwyczaj należy łączna kapitalizacja rynku i wartość księgowa aktywów firmy. Po tym, jak DFA ustali listę akcji, które może posiadać, przechodzi do kupna tylko tych, które można nabyć tanio, zapobiegając w ten sposób „front-runningowi” spekulantów.
Inne fundusze rozwiązują „problem indeksowania” wykorzystując mniej popularne indeksy; Vanguard po sporze o prowizje z S&P przerzucił większość swoich funduszy inwestycyjnych do systemu Morgan Stanley Capital Indexes (MSCI), którego używa względnie niewiele innych funduszy inwestycyjnych.
Fundusze mogą także wykorzystać indeks „cały rynek”, w którym praktycznie nie istnieją fluktuacje. Najpopularniejszy jest Wilshire 5000. Ten indeks początkowo zawierał 5000 największych firm w Stanach Zjednoczonych, a teraz obejmuje 6700 pozycji i w zasadzie zawiera w sobie cały kosmos krajowych akcji.
W przypadku kont opodatkowanych aktywne zarządzanie wiąże się z dodatkową karą: wysokie fluktuacje w portfelu wyrażają zyski kapitałowe, od których posiadacz akcji musi zapłacić podatek.
Nie ma nic magicznego w inwestowaniu indeksowanym i pasywnym; każdy, kto aktywnie zarządza, pobiera niewielkie opłaty, posiada zróżnicowany portfel i utrzymuje fluktuacje na minimalnym poziomie powinien być wartościowy dla inwestorów.
W okresach skrajnych niepokojów ekonomicznych lub politycznych ryzyko będzie się wydawało wysokie. To spowoduje zaniżenie cen zarówno akcji, jak i ryzykownych obligacji, a przez to podniesie ich przyszły zwrot. Akcje i ryzykowne obligacje kupione w takim okresie, ogólnie rzecz biorąc, generują najwyższe długofalowe zwroty; akcje i ryzykowne obligacje kupione w okresie spokoju i optymizmu, ogólnie rzecz biorąc, generują najniższe długofalowe zwroty.
Należy zapamiętać cztery kwestie: oszczędzać tyle, ile się da, upewniać się, że mamy wystarczającą ilość płynnych opodatkowanych aktywów w razie nagłych wypadków, wysoce dywersyfikować portfel i robić to za pomocą funduszy pasywnych lub indeksowych.
Zawsze powinniśmy pamiętać podręcznikową definicję inwestycji: odłożenie na później obecnej konsumpcji na rzecz konsumpcji w przyszłości. Jeśli nie potrafimy odłożyć na później obecnej konsumpcji, umrzemy w biedzie, nawet jeśli posiadamy zmysł do inwestowania jak Warren Buffet.
Oszczędzajmy tyle, ile możemy, i nie przestawajmy oszczędzać aż do śmierci.
W tej książce zdecydowanie nie zajmuję się szczegółowo pieniędzmi potrzebnymi szybciej niż za pięć lat, jak na przykład oszczędzaniem na przedpłatę za dom. W takim wypadku instrukcja do gry jest niezbyt obszerna: te fundusze należy trzymać w jak najbezpieczniejszych, najkrótszych możliwych inwestycjach.
Oczywiście wybór małej liczby akcji zwiększa nasze szanse na wzbogacenie się, ale jak zauważyliśmy, zwiększa też szanse na zostanie biednymi.
Kupując i posiadając cały rynek w pasywnie zarządzanym lub indeksowanym funduszu wzajemnym mamy gwarancję, że będziemy posiadać wszystkie wygrywające firmy i przez to otrzymamy wszystkie zwroty z rynku. Co prawda, będziemy mieć też wszystkich przegranych, ale nie to jest ważne; to, co możemy stracić z każdą jedną akcją to 100 procent jej wartości, podczas gdy zwycięzcy zwykle z łatwością zarabiają 1000, a czasem nawet 10 000 procent w ciągu dekady lub dwóch. Jeśli przegapimy tylko jedną lub dwie z tych wygrywających akcji, ucierpi cały portfel.
Równanie Gordona dla akcji w Stanach Zjednoczonych w 2009 roku: oczekiwany zwrot wynosi obecnie 2,5 procent plus 1,32 procent historycznego wskaźnika wzrostu dywidend. Dlatego to ciągły napływ dywidend, a nie oczekiwany wzrost, zapewnia lwią część zwrotów.
Pytanie: Co byśmy woleli, gdybyśmy mieli wybór?
Opcja A: Akcje znacząco rosną – i zostają w górze przez wiele lat.
Opcja B: Akcje znacząco spadają – i zostają w dole przez wiele lat.
To oczywiście podchwytliwe pytanie. Podczas gdy większość inwestorów wybiera opcję A, ci którzy inwestują długoterminowo wolą opcję B.
Tak, jak w przypadku kupowania krów dla mleka i kur dla jajek, kupujemy akcje dla ich obecnych i przyszłych dywidend. Jeśli prowadzilibyśmy mleczarnię, czyż nie wolelibyśmy, żeby ceny krów były niskie, gdy je kupujemy, tak byśmy mogli uzyskać więcej litrów mleka z inwestycji w krowy?
Tradycyjna opinia na temat tego, że młodzi ludzie powinni inwestować bardziej agresywnie niż starsi jest całkiem poprawna.
Młodsi inwestorzy powinni posiadać większą porcję akcji, ponieważ mają możliwość wykorzystania swoich regularnych oszczędności na rynkach po obniżonych cenach. Ściślej mówiąc, młodzi inwestorzy posiadają większy „kapitał ludzki” niż kapitał finansowy; to znaczy, że ich suma zarobków w przyszłości przytłacza ich oszczędności i inwestycje.
Ponieważ można powiedzieć, że młodzi pracownicy są posiadaczami olbrzymich podobnych do obligacji aktywów, ich kapitału ludzkiego, mogą posiadać większość, jeśli nie całość swojego kapitału inwestycyjnego w formie akcji. Tak przynajmniej mówi teoria.
Vanguard: Indeks funduszu akcji z całego świata. Jednak nie polecam go. W tym funduszu podział pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a zagranicą wynosi 44 do 56, a jeśli chodzi o podległy mu indeks, na mój gust, zbytnio skupia się na zagranicznych akcjach z trzech powodów:
Po pierwsze, o ile nie mieszkamy zagranicą, na emeryturze z pewnością będziemy wydawać główne dolary, a zagraniczne akcje narażają nas na ryzyko spadku wartości euro, jena, funta i innych walut zagranicznych.
Po drugie, zagraniczne akcje są nie tylko bardziej ryzykowne, ale ich posiadanie jest także droższe. Obracanie za granicą kosztuje więcej, a wiele zagranicznych rządów nakłada podatki na giełdowe dywidendy; pomimo, że ten koszt można odzyskać na opodatkowanym koncie dzięki zaliczeniu podatku zapłaconego za granica na poczet podatku należnego w kraju, jednak nie można tego zrobić w przypadku funduszu emerytalnego.
Po trzecie, opłaty za fundusz są wyższe niż być powinny, co nie jest charakterystyczne, jeśli chodzi o ofertę Vanguard. W przypadku 0,50 procent wskaźnika kosztów plus 0,25 procent opłaty za zakup inwestor może dokonać zakupu osobnych elementów – rynku Stanów Zjednoczonych i międzynarodowych – po dużo niższej cenie.
Inwestorzy mogą od czasu do czasu tracić zwrot przez rebalancing, jak to miało miejsce w latach 90 XX w. w przypadku akcji japońskich i amerykańskich, gdy te pierwsze spadły niemal pionowo w dół, a te drugie wzrosły niemal pionowo w górę. W tym przypadku, inwestor ciągle sprzedawałby to, co miało uzyskać najlepszy wynik w przyszłości i kupował to, co miało w przyszłości uzyskać najgorszy wynik. Ignorując te zastrzeżenia, na dłuższą metę rebalancing, średnio, dodaje wartości i z pewnością obniża ryzyko, zabierając pieniądze ze stołu, gdy określone klasy aktywów, albo ogólnie, akcje, mają dobrą passę i ich cena staje się zawyżona.
REIT. Ile? Prawdopodobnie nie więcej niż 10 procent przydziału akcji zwykłych: na przykład 6 procent ogółem w portfelu 60/40.
Rozdzielenie zagranicznych akcji na akcje krajów rozwiniętych i krajów rynków wschodzących, które często mają bardzo różne zwroty.
Rozważmy dodanie większych premii za ryzyko poprzez zwiększenie ekspozycji na akcje wartościowe i akcje małych firm, dzieląc klasy aktywów akcji zwykłych na cztery grupy: duży rynek, mały rynek, duża wartość i mała wartość.
Ignorujmy kategorie dużego i małego wzrostu, które mają niższe oczekiwane zwroty.
Jeśli mamy duży portfel, którego wartość przekracza 250 000-500 000 dolarów i potrafimy poradzić sobie z komplikacjami, możemy rozdzielić przydział krajowych i zagranicznych rozwiniętych akcji na „portfel czterech grup”, skupiający się na akcjach wartościowych lub akcjach małych firm.
Futures na towary: Z tą klasą aktywów są dwa problemy. Po pierwsze jej zwroty w przyszłości będą prawdopodobnie niskie – z pewnością dużo niższe niż były w przeszłości; towary są czymś, co nazywam „klasą aktywów du jour”, znajdujących się na językach wszystkich ludzi w świecie finansów. To prawdziwy znak ostrzegawczy, ponieważ nie każdy coś posiada, niewielu kupujących zostaje, by popchnąć cenę w górę. Po drugie, po prostu nie ufam żadnym funduszom towarowym ani firmom oferującym je.
Akcje firm wydobywających złoto, srebro i platynę zapewniają w dużej mierze taką samą dywersyfikację co futures na towary. Jestem wobec nich mniej entuzjastyczny niż kilka lat temu, z dwóch powodów. Po pierwsze, mój stary faworyt w tym obszarze Vanguard Precious Metals and Mining Fund rozszerzył działalność o inwestycje w firmy wydobywające metale nieszlachetne (głównie aluminium, miedź i ołów) i innych surowców naturalnych, a to znacznie zmniejsza jego wartość pod względem dywersyfikacji. Po drugie, złoto i akcje złota stały się także klasą aktywów du jour, z niedawnymi wysokimi zwrotami i dużym rozgłosem. Jeśli nie planujemy ucieczki z więzienia, to kupowanie sztabek złota, złotych monet lub ETF, który w nie inwestuje, rzadko jest dobrym pomysłem. Na dłuższą metę rzeczywisty zwrot z samego żółtego metalu wynosi zero – za jego uncję można było kupić porządny męski strój za czasów Szekspira i tak jest do dziś. Dodatkowo złoto nie zwraca dywidend i naraża nas na koszty przechowywania.
Kolejną klasą aktywów wartą rozważenia jest międzynarodowe REIT – firmy zajmujące się obrotem nieruchomości w Europie, Azji i Australii. Jak w przypadku amerykańskiego REIT, doświadczyli oni olbrzymich spadków cen i wyniku tego wypłacają dywidendy przekraczające 8 procent. Mogą również oferować jeszcze większą dywersyfikację niż ich amerykański odpowiednik. Ich jedyną wadą jest to, że są dostępne tylko w pasywnych funduszach dla niezależnych małych inwestorów w formie ETF, a przez to zagrożone prowizjami i spreadami. Ponieważ ta klasa aktywów nie powinna stanowić więcej niż kilka procent czyichkolwiek aktywów, nie polecam włączania jej do portfela, chyba że jego wielkość wynosi co najmniej kilka setek tysięcy dolarów i jesteśmy w stanie znieść bardzo skomplikowaną mieszaninę aktywów.
Na każdym polu ludzkich przedsięwzięć, bez względu na to, czy jest to latanie, medycyna czy walka zbrojna, podział na myśli i odruchy dzieli świat na amatorów i profesjonalistów; pierwszymi kierują emocje, drugimi – obliczenia i logika. Inwestorzy także muszą opanować swoje emocje.
Prawdopodobnie nic nie jest w stanie bardziej pozbawić nas pieniędzy niż własne emocje; nic nie ocali naszych finansów lepiej niż nauczenie się, jak wykorzystywać chłodny, beznamiętny rozsądek, by te emocje kontrolować.
„Druggy LaRoche Pharmaceuticals właśnie wymyśliło nowy, podbijający świat antybiotyk, threeblindmycinę. Moi pacjenci go uwielbiają, uważam, że to kolejna Viagra. Kupuję tyle akcji, ile uda mi się dorwać. Zdyskontowane przepływy pieniężne? Wartość rzeczywista a obecna cena akcji? Nie zadręczaj mnie głupimi szczegółami.” Oczywiście instytucje finansowe po drugiej stronie zakupu akcji wykonały niezbędne obliczenia i zdecydowały się sprzedać swoje akcje Druggy LaRoche lekarzowi, który opowiadał historię.
Wszelkiego rodzaju obligacje – poza obecnymi ulubionymi obligacjami wszystkich ludzi, skarbowymi papierami wartościowymi – też powinny być w sam raz, dopóki ich okres wykupu jest względnie krótki (mniej niż pięć lat), by obniżyć ryzyko niespodziewanej wysokiej inflacji.
Nauczmy się automatycznie nie ufać prostym historiom wyjaśniającym skomplikowane wydarzenia ekonomiczne lub finansowe.
Popularne książki na temat finansów stanowią wspaniały barometr niedoinformowanych powszechnych opinii wywołanych opowieściami, ponieważ ambitni ludzie piszący na temat finansów zwykle z nich korzystają.
Dlaczego ludzie kupują pierwsze oferty publiczne: dużo lepszą zabawą od posiadania zwykłej firmy przemysłowej jest zaryzykowanie i próba odkrycia nowego Amazon.com lub Microsoftu. W skrócie, pierwsze oferty publiczne to inwestycyjny odpowiednik losu na loterię, z wysoką wartością rozrywkową i niskim zwrotem inwestycyjnym.
Jeśli pragniemy w życiu ekscytacji, dużo bezpieczniej i taniej jest zacząć skakać ze spadochronem niż szukać jej w swoim portfelu inwestycyjnym.
Im bardziej widoczna publicznie jest firma i im bardziej znana i ciekawa jest jej historia, tym bardziej prawdopodobne jest, że jej zwroty w przyszłości będą niższe.
Ponieważ strach powstaje w szybkim układzie limbicznym, jest krótkotrwałym zjawiskiem. Nie ma sensu przejmowanie się złym dniem lub złym rokiem na giełdzie, jeśli zapewni nam dobre długoterminowe zwroty. Ale z powodu tego, jak ważny jest układ limbiczny, przejmujemy się – bardzo, bardzo mocno – krótkoterminowymi stratami. Nie możemy na to nic poradzić: w ten sposób jesteśmy zaprogramowani.
W latach 1929-2008, Dow Jones Industrial Average rósł przez 51,6 procent dni i spadał przez 48,4 procent dni. Jeśli jeden dzień strat przyćmiewa w naszym umyśle dwa dni zysków, to średnio powinniśmy się czuć okropnie, ponieważ liczba dni zysków i strat jest niemal równa.
Tylko wtedy, gdy sprawdzamy nasze portfele rzadziej niż raz na rok, wreszcie pozbywamy się ponurej psychologicznej bariery „dwa do jednego”.
To, co sprawdza się w przypadku indywidualnych firm i ich akcji, jest też prawdziwe w przypadku gospodarek i rynków giełdowych całych nacji. Czy nie powinniśmy wybierać tych gospodarek, które rozwijają się najszybciej, gdy inwestujemy zagranicą? W rzeczywistości – nie. Okazuje się, że ta naiwna strategia będzie nas sporo kosztować. W rozdziale 2, na przykład, zobaczyliśmy, że od 1993 roku Chiny miały jeden z najwyższych na świecie wskaźników wzrostu – czasami wyższy niż 10 procent rocznie. Jednak w latach 1993-2008 rynek giełdowy Chin tracił 3,3 procent rocznie. Dowiedzieliśmy się także, że w mniejszym stopniu to samo sprawdza się w przypadku innych wielkich sukcesów ekonomicznych minionego dziesięciolecia, tygrysów azjatyckich – Korei, Singapuru, Malezji, Indonezji, Tajwanu i Tajlandii – które od 1988 roku miały niższe zwroty niż wolno rozwijające się Stany Zjednoczone.
Z drugiej strony, żaden większy kraj nie spotkał się w XX w. z porównywalnym do Wielkiej Brytanii spadkiem pozycji ekonomicznej i geopolitycznej. W 1900 roku, Brytania rządziła nie tylko na morzach, ale także w świecie rynków finansowych. Natomiast w 2000 roku stanowiła niewiele więcej niż park rozrywki, grając drugie skrzypce przy amerykańskiej hegemonii. Znowu, nie miało to żadnego wpływu na zwroty z brytyjskich akcji zwykłych, które w XX w. należą do najwyższych na świecie.
Kraje z najszybciej rozwijającymi się gospodarkami często mają najniższe zwroty z akcji.
Na wielu rozwijających się rynkach, rząd nie chroni posiadaczy akcji przed zachłannością zarządów równie dobrze, co w krajach z bardziej ustabilizowanym systemem prawnym. Innymi słowy, w tych krajach zarządzający i kontrolujący posiadacze akcji mogą niepokojąco łatwo złupić firmę.
Nic nie trwa wiecznie. Bardzo często niedawne niezwykłe wydarzenia ekonomiczne i finansowe mają skłonność do odwracania się.
W środowisku pełnym niewiarygodnie mądrych, pracowitych i dobrze poinformowanych ludzi najmądrzejszą strategią jest nie podejmowanie żadnej transakcji.
Ludzie cierpiący na poważną depresję są często w stanie najdokładniej ocenić swoje własne umiejętności.
Potrzeba nam określonej ilości samooszukiwania się, aby zachować poczucie własnej wartości.
Pożądanie efektownych inwestycji może zaszkodzić naszym finansom tak samo, jak pragnienie partnera seksualnego, samochodu lub domu, na które nas nie stać.
Bogaci dużo lepiej wychodziliby na inwestowaniu w szare, proste fundusze inwestycyjne o niskich kosztach.
Powodem, dla którego „guru” jest takim popularnym słowem jest to, że „szarlatan” jest trudne do wymówienia.
W ostatnich latach ulubieńcami tłumów opowiadających swoje historie były fundusze towarowe i akcje krajów BRIC (Brazylii, Rosji, Indii i Chin), niosące ze sobą katastrofalne skutki dla tych, którzy czytali i słuchali ich paplania.
Jeśli czujecie się zmuszeni do szukania ekscytacji w finansach – a ja tego nie popieram – wydzielcie niewielką część swojego portfela, która będzie miała was zabawiać. Oddzielcie to konto, które nie powinno być większe niż 10 procent waszych oszczędności, od reszty portfolio i nigdy nic do niego nie dorzucajcie. Gdy przepadnie, trudno – miejmy nadzieję, że wraz z nim przepadnie podniecenie wynikające z wybierania akcji.
Najstarsi weterani powiedzą nam, ze najlepszych zakupów dokonywali często wtedy, gdy czuli, że zaraz zwymiotują.
Nieefektowne, powoli rozwijające się kraje to często wspaniałe rynki; musimy unikać klasycznego błędu łączenia szybko rozwijającej się gospodarki z wysokimi zwrotami z akcji zwykłych.
Odważmy się być nudni.
Rozsądny inwestor traktuje niemal całość krajobrazu branży finansowej jako miejską strefę walki. To oznacza każdego maklera giełdowego albo firmę oferującą kompleksowe usługi maklerskie, każdy newsletter, każdego doradcę, który dokonuje zakupu indywidualnych papierów wartościowych i każdy fundusz hegdingowy. Większość funduszy wzajemnych rozsiewa więcej toksycznych odpadów w środowisku inwestycyjnym niż rafineria w kraju trzeciego świata. Większość doradców finansowych nie ma w inwestycjach żadnej siły przebicia. Komu można zaufać? Niemal nikomu.
Większość szuka zatrudnienia w domach maklerskich, funduszach hedgingowych i funduszach wzajemnych z tego samego powodu, dla którego podobno Willie Sutton napadał na banki: „Ponieważ są w nich pieniądze”. W związku z tym powinniśmy być bardziej ostrożni wobec każdego, kto chce zarządzać naszymi finansami.
Przesłanie płynące z poprzednich stron nie może już być bardziej bezpośrednie: nawet nie podchodźcie do maklerów giełdowych i firm maklerskich.
Firmy zajmujące się funduszami publikują swoje opłaty i wydatki w prospektach funduszowych i regularnych raportach. Nie publikują kosztów transakcji, ale te można oszacować, patrząc na poziom obrotów i wielkość posiadanych przez nie firm – wszystkie te dane są dostępne. Ponieważ wzajemne fundusze giełdowe tracą około 0,1 procent zwrotu na każde 10 procent obrotu, im niższy obrót, tym lepiej.
Struktura posiadania w każdej firmie świadczącej usługi finansowej w końcu określa, jak na dłuższą metę służy ona swoim posiadaczom akcji.
Nie inwestujcie w żadną rodzinę funduszy wzajemnych, która jest w posiadaniu notowanej na giełdzie spółki-matki.
Fidelity oferuje pasywnie zarządzane fundusze w bardzo niskich cenach. W zasadzie mają tak niskie ceny, że służą jako towar sprzedawany ze stratą [ang. loss leader], który ma na celu przyciągnąć klientów do firmy, by kupili jej droższe fundusze. Dopóki trzymamy się towarów po obniżonych cenach, powinniśmy dobrze sobie radzić.
Barclays, którego iShares są częścią funduszy ETF [ang. Exchange-Traded Funds] jest liderem w tej dziedzinie. Osobiście zbytnio nie szaleję na punkcie ETF-ów, ale oferują małym inwestorom indeksowane produkty w bardziej ezoterycznych klasach aktywów, których nie obejmują Vanguard i Fidelity. Niestety, gdy piszę te słowa, iShares został właśnie zakupiony przez BlackRock, co zaciemnia jego przyszłość.
25-latek powinien oszczędzać co najmniej 10 procent swojej pensji, co oznacza, że 45-latek powinien oszczędzać niemal połowę swojej pensji.
Koszty prowizji i spreadów, na które jesteśmy narażeni przez fundusze ETF, szybko zlikwidują maleńką przewagę cenową.
Nie wydaje mi się, żeby większość oferujących fundusze ETF była w stanie prowadzić te produkty przez długi czas; wszystkie, z wyjątkiem Vanguard, są spółkami giełdowymi.
W kilku przypadkach ETF ma sens. Pierwszym jest (międzynarodowy) walor ETF, iShares EAFE, dla którego Vanguard nie oferuje żadnego odpowiadającego mu indeksu/pasywnego funduszu wzajemnego. Drugim jest Vanguard All-World ex-U.S. Small-Cap ETF, który nie pobiera opłaty za zakup w wysokości 0,75 procent, którą obciążane są akcje inwestycyjne, i posiada także dużo niższy współczynnik wydatków (0,38 w porównaniu do 0,60 procent). Trzecim byłby międzynarodowy fundusz REIT iShares (IFGL), dla którego nie istnieje odpowiednik w postaci funduszu otwartego dostępnego dla większości małych inwestorów.
Zwykle polecam zdrową dawkę krótkoterminowych papierów skarbowych zamiast gotówki, jednak zyski z papierów skarbowych są obecnie tak niskie, że lepiej jest ulokować fundusze na rachunku środków lokowanych na rynku pieniężnym, dopóki zyski z krótkoterminowych papierów skarbowych nie wzrosną powyżej 3-4 procent.
W jaki sposób Taxable Ted ma rozlokować wpływy ze sprzedaży swojej firmy, które obecnie posiada w gotówce? Można to zrobić na co najmniej dwa różne sposoby. Pierwszy to po prostu jednorazowe rozlokowanie, w którym dokonuje się zakupu wszystkich swoich akcji i obligacji za jednym razem. Przy obecnej wartości akcji byłoby to rozsądne. Z drugiej strony, Ted mógłby wkroczyć na ścieżkę uśredniania wartości ryzykownych aktywów giełdowych w potencjalnym portfelu w ciągu kolejnych kilku lat. Kompromisem pomiędzy tymi dwoma technikami byłoby zainwestowanie pierwszej połowy zysków natychmiast, a następnie uśrednianie wartości pozostałej części.
Nadwyżka zwrotów generowana przez rebalancing nie jest duża, zwykle nie wyższa niż 1 procent rocznie, czyli dużo niższa niż podatek od zysków kapitałowych, z którym będziemy mieć do czynienia w przypadku większości sprzedaży. Więc, czysto z punktu widzenia zwrotów, nigdy nie powinniśmy sprzedawać akcji, by dokonać rebalancingu w opodatkowanym portfelu. Kupowanie, rzecz jasna, jest w porządku, możemy też wykorzystać do rebalancingu dystrybucję funduszy – zyski kapitałowe, dywidendy i oprocentowanie wypłacane przez fundusze. Jednak do pewnego stopnia zaleca się też sprzedaż w celu kontroli ryzyka. Jeśli rozpoczniemy z portfelem 50/50, a przedłużony okres wzrostu cen sprawi doprowadzi do 65/35 albo nawet 75/25, coś musimy zrobić.
Jak często powinno się dokonywać rebalancingu? Odpowiedź brzmi: relatywnie niezbyt często.
Dokonujmy rebalancingu portfela mniej więcej raz na kilka lat; więcej niż raz na rok to prawdopodobnie zbyt często. W portfelach opodatkowanych powinno się to robić jeszcze rzadziej.
Jeszcze jedna zaleta indeksowanego/pasywnego podejścia do inwestowania. Gdy fundusz indeksowany ma się okropnie, jest tak dlatego, że klasa aktywów ma się okropnie, co zwykle oznacza, że potaniała. W zamian oznacza to zwykle, że jej oczekiwane zwroty w przyszłości wzrosły, i że inwestor może kupić trochę więcej w danym funduszu z w miarę czystym sumieniem. Z drugiej strony, gdy aktywnie zarządzany fundusz ma się okropnie, prawdopodobieństwo, że jest to wina braku umiejętności managera, podkopuje naszą pewność siebie: czy naprawdę powinniśmy kupować więcej w funduszu zarządzanym przez prawdopodobnie niekompetentnego managera? Czy popełniliśmy błąd już na początku? Dość często tego typu kiepskie wyniki są wynikiem pewnego połączenia pecha i kiepskich wyników klasy aktywów. To może doprowadzić do złej decyzji: zwolnienia managera funduszu zaraz przed tym, jak jego klasa aktywów albo jego szczęście ma szansę się odwrócić. Krótko mówiąc, indeksowanie inwestycji oznacza, że nigdy nie będziemy musieli mówić, że nam przykro.
Rebalancing może równie dobrze powodować stratę, co zysk zwrotu. Czy istnieje jakiś powód, by wierzyć, że średnio rzecz biorąc, rebalancing może bardziej pomóc niż zaszkodzić? Nie, jeśli wierzymy, że ruchy rynku są losowe. Bądź co bądź, dokonujemy rebalancingu, wierząc, że aktywa z wyższym/niższym średnim zwrotem w przeszłości będą miały niższy/wyższy od średniej zwrot w przyszłości. Czy to rzeczywiście prawda? Prawdopodobnie tak. Przypomnijmy sobie, że w krótkich okresach klasy aktywów wykazują się pędem, jednak w ciągu okresów dłuższych niż rok mają tendencję do powrotu do średniej.
Polecam, żeby początkujący trzymali się rebalancingu co kilka lat. Jeśli w pewnym momencie zdecydujecie się przerzucić na technikę progową, będziecie musieli ustalić indywidualne parametry rebalancingu, które będą nie tylko odnosiły się do danej klasy aktywów, ale także do danego portfolio. Rebalancing na podstawie osiągniętego progu jest dla większości ciągłą pracą. Zbyt częsty lub zbyt rzadki rebalancing danej klasy aktywów jest zwykle sygnałem, by odpowiednio zwiększyć lub zmniejszyć próg.